Wróć do wszystkich wywiadów

DEEPFAKES I INTERMEDIALNE MELANCHOLIE W PROCESIE TWÓRCZYM

konrad zduniak

Źródło: prywatna galeria artysty

Uważnie obserwuje cyberprzestrzeń, z której czerpie wiele inspiracji do swoich artystycznych działań. Z głęboką refleksją potrafi spojrzeć na następstwa algorytmicznych zniekształceń, dostrzegając zarówno potencjał, jak i zagrożenia użycia wygenerowanych cyfrowych bytów w sztuce i przemyśle kreatywnym. Interesuje go tworzenie immersji w spotkaniu z odbiorcą i odbiorczynią w realnej przestrzeni, wspólne eksplorowanie sztuki w domowej atmosferze. Szuka nieoczywistych sposobów ekspozycji swoich prac.

Jego utwory wypełnia spokój i melancholia. Mógłby napisać podręcznik, w jaki sposób w twórczym samorozwoju przejść płynnie z jednej dziedziny sztuki do kolejnej. Dba o swój dobrostan psychiczny i stawia zdrowe granice, nie ulegając presji „twórczej produktywności”. Od tworzenia obrazów, wideoklipów i wideoinstalacji przeszedł do eksplorowania potencjału własnego ciała – śpiewa, pisze, tworzy emocjonalne obrazy z własnych doświadczeń i pamięci. Konrad Zduniak opowiada o swoim procesie twórczym i o tym, ile wniosły do jego rozwoju oddolne działania w Warszawie.

I zastanawiam się, jaki ślad cyfrowy zostawia cywilizacja w Internecie. Ile nas jest w przestrzeni publicznej, a ile z nas jest w tej przestrzeni cyfrowej. I zastanawiam się, jaki ślad cyfrowy zostawia cywilizacja w Internecie. Ile nas jest w przestrzeni publicznej, a ile z nas jest w tej przestrzeni cyfrowej.

PANDEMICZNY PROJEKT Z AI – GENEROWANIE PORTRETÓW NIEISTNIEJĄCYCH OSÓB I ALGORYTMICZNA KOREKTA

„Baby, You Don’t Exist.”, seria portretów wygenerowanych za pośrednictwem strony thispersondoesnotexist.com, K.Zduniak, źródło: archiwum artysty

Weronika M. Lewandowska (WL): Spotykamy się pod Warszawą w otoczeniu natury. W czasie pandemii wiele osób marzyło o takiej oazie, wyspie zieleni, własnym domku letniskowym czy ogródku działkowym, a Ty masz szczęście, że Twoja pracownia jest blisko lasu!

Konrad Zduniak (KZ): Tak, mam tu pracownię komputerową. Wszystko, co teraz robię, jest sprowadzone do komputera i działania online. W pandemii zaangażowałem się w projekt “Baby, You Don’t Exist.”, w którym tworzę portrety razem ze sztuczną inteligencją. Zacząłem to robić, jako takie codzienne ćwiczenie aktywności artystycznej. I mimo że określiłbym się raczej artystą intermedialnym, muzykiem – chociaż to drugie kojarzy mi się z kimś, kto jest wykształcony w tym kierunku, a ja wszystkiego nauczyłem się samemu – to w przypadku tego projektu, czuję się bardziej kuratorem…

WL: Łączysz w nim nowe media, sztuczna inteligencję z muzyką i słowem?

KZ: Projekt nie jest związany z muzyką. Oparty jest na wirtualnym generatorze portretów nieistniejących osób, który wykorzystuje poddziedzinę sztucznej inteligencji – algorytm GANs (generative adversarial networks). Na początku istniała strona thispersondoesnotexist.com, o której dowiedziałem się, oglądając amerykański talk-show The Ellen DeGeneres Show. Twórca tego projektu, informatyk Phillip Wang, chciał edukować i uczulać odbiorców i odbiorczynie, na to, co się dzieje w sieci. Pokazać, na jakie zagrożenia możemy się natknąć w dobie cyfryzacji, w tym m.in. na deepfakes, nieprawdziwe osoby i postaci poruszające się po sieci.

Projekt, który tworzę ze sztuczną inteligencją, polega na losowaniu portretów. Dużo w tym glitchu, to znaczy niektóre obrazy nie są „doskonałe”, nie identyfikujemy ich z ludzkimi twarzami. W początkowej fazie prac projekt wpisywał się w inny mój cykl o nazwie „Zazdrość”, w którym kopiowałem lub powielałem istniejące w obiegu kultury pomysły, prace lub idee, interpretowałem wybrane zagadnienia artystyczne. Nie wiedząc, dokąd zaprowadzi mnie “Baby, You Don’t Exist.”, zastanawiałem się, do czego jest podobny i z jakimi pracami polskich artystów mogę go powiązać. Pomyślałem między innymi o Anecie Grzeszykowskiej, która w 2005 roku zrobiła cykl 18 fotografii wygenerowanych w programie graficznym, odnosząc się w nim do słynnych prac Thomasa Ruffa.

Mój projekt stawia pytania nie tylko o ciemną stronę wykorzystania algorytmicznej korekty zdjęć na okładkach, na produktach i w ogóle w przemyśle, ale też o potencjał tych działań. Algorytm jako bazę wykorzystuje zdjęcia, które są dostępne w Internecie. Ciekawe jest to, że wśród wygenerowanych obrazów brakuje osób w podeszłym wieku. Daje to do myślenia, jakie zdjęcia w ogóle trafiają do sieci i jaki tworzy się na ich podstawie algorytmiczny obraz społeczeństwa. Zacząłem się też zastanawiać, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy kreacja artysty. Tak naprawdę kim ja jestem: czy fotografem, czy właśnie kuratorem? Nie używam aparatu, nie mam kliszy itp. Tylko tą kliszą jest sztuczna inteligencja, a przycisk odśwież działa jak migawka… dlatego myślę, że jestem tu kuratorem.

WL: Rozwijasz refleksję o śladach cyfrowych, które pozostawiamy w sieci…

KZ: I zastanawiam się, jaki ślad cyfrowy zostawia cywilizacja w Internecie. Ile nas jest w przestrzeni publicznej, a ile z nas jest w tej przestrzeni cyfrowej.

ANALOGOWA BLISKOŚĆ I WYJŚCIE POZA EKRAN DO WSPÓLNYCH DOŚWIADCZEŃ IMMERSYJNYCH

WL: W czasie ostatnich miesięcy wiele działań przeniosło się do Internetu. Cyberprzestrzeń wpływa też na proces twórczy. Czy to miejsce, w którym będziesz pokazywać sztukę, czy tylko tworzywo dla Twojej sztuki?

KZ: Przez okres pandemii i zamknięcia, stwierdziłem, że chciałbym wrócić do analogowej wersji sztuki i prezentacji swoich prac w galeriach. Dużo myślałem o tym, że może zbyt wiele udostępniam online, a za mało w tym, co prezentuję, immersji widza i widzki. Nawet jeśli są to portrety czy utwory, chciałabym, żeby były totalnie zanurzeniowe. Mam w planach koncerty w mieszkaniach. I właśnie to wprowadzenie widza/widzki do przestrzeni, poczucie namacalności działania, w którym można po prostu w pełni uczestniczyć w doświadczeniu, przyświeca pracy w założonym przeze mnie wydawnictwie Cheerful Resign. Wspólnie z moją przyjaciółką Agą Gójską, również artystką, chcemy tworzyć m.in. wydarzenia, które wciągają i angażują widza/widzkę, nawet jeśli nie mają możliwości odkształcania dzieła.

WL: I dla Ciebie przestrzeń domowa, przestrzeń prywatna jest taką strefą, w której możesz wytworzyć immersje? To też miejsce, w którym wydarza się cały Twój proces pracy nad pomysłami twórczymi.

KZ: Tak, zdecydowanie. Związane to jest z energią, jaka towarzyszy mi przy tworzeniu i z tym, czym się otaczam, jakie są wokół mnie przedmioty. Wszystko to jest połączone i można dostrzec w moich pracach, usłyszeć w utworach. Myślę, że to ważne dla prezentacji mojej twórczości.

WL: Rozumiem, że chcesz odejść od ekranu i zainwestować we wspólne przeżycie w przestrzeni? W formę analogowej bliskości? Przypomina mi się Twoja instalacja, którą pokazywałeś podczas drugiej edycji BYOB – ekran telefonu zamknięty w słoiku z elementami natury. Widzę w niej poetyckie elementy, metaforę zamknięcia w ekranie telefonu. Wprawdzie praca ta powstała wiele lat wcześniej, ale wydaje się bardzo aktualna.

KZ: Sam siebie zaskoczyłem, że zacząłem tworzyć portrety we współpracy ze sztuczną inteligencją, bo dla mnie zawsze sztuka kojarzyła się z czymś analogowym. Stronię od intensywnego wykorzystania technologii, które są oczywiście bardzo fascynujące i też mam wiele pomysłów, jak mógłbym je użyć w swojej twórczości. Natomiast dla mnie prezentacja sztuki w przestrzeni jest dużo cenniejsza. Mówię o tym z pozycji odbiorcy, myśląc o tym, jak chciałbym, żeby widz/widzka odbierał/odbierała moją sztukę.

Bring Your Own Beamer Warszawa, K. Zduniak, źródło: Vimeo

PRZESTRZEŃ SPOTKANIA W ODDOLNYCH DZIAŁANIACH BYOB I SHARE.WARSAW

WL: Kontekst przestrzeni był też ważny, kiedy zaczęliśmy organizować Bring Your Own Beamer w Warszawie. Znalezienie odpowiedniego i darmowego miejsca prezentacji, nie było takie proste. Tym bardziej, kiedy zapraszasz wielu artystów, których prace zajmują dużą powierzchnię. Nasza kuratorska misja zakładała stworzenie bezpiecznej atmosfery prezentacji, w której artyści i artystki poczuliby/poczułyby się, jak w domu.

KZ: Na pewno to, co robiliśmy, było bardzo wymagające. Myśleliśmy o tym, aby prezentacje prac artystów i artystek nie ucierpiały ze względu na otwartą formę spotkania. Pamiętam naszą wystawę, którą zorganizowaliśmy w Forcie Sokolnickiego w Warszawie. Ta przestrzeń była idealna. Dużo osób mówiło, że to wnętrze sprzyja prezentacji. Ty ją chyba znalazłaś?

WL: Miejsce udostępnił nam Urząd Dzielnicy Żoliborz. Przestrzeń była świeżo po remoncie i czekała na swojego nowego właściciela. A my staliśmy się efemerycznymi hostami miejsca, co było fantastyczne. Udało się zorganizować pierwszy BYOB bez jakiegokolwiek wsparcia finansowego, tylko dzięki osobom, które chciały się zaangażować, spotkać, wymienić wiedzą, doświadczeniem i pokazać swoje prace. Mieliśmy wsparcie wolontariuszek: Anny Kalinowskiej, Izabeli Lewandowskiej i nieocenioną pomoc Cecylii Jakubczak. Inicjatywy oddolne, takie jak BYOB, czyli Przynieś Swój Rzutnik, dawały różnym osobom – często pierwszą w życiu – możliwość publicznej prezentacji własnej twórczość. A to wymagało i od nas dużej wrażliwości kuratorskiej. Dlaczego zainteresowałeś się taką formą inicjatyw oddolnych?

KZ: Z profesjonalnymi galeriami było mi nie po drodze, bo poszukiwałem niestandardowych sposobów pokazywania swoich prac. Fascynowało mnie, że można znaleźć przestrzeń, która nie jest stricte galerią, nie jest przygotowana pod prezentację sztuki nowoczesnej w profesjonalny sposób. Ważne było dla mnie patrzenie na przestrzeń, która nas otacza, która może stać się ekranem dla ekspozycji sztuki.

WL: I czym jeszcze według Ciebie różnią się oddolne, lokalne inicjatyw od działań instytucji sztuki?

KZ: Oglądanie sztuki w galeriach może być postrzegane, jako elitarne, dlatego dużo osób boi się przekroczyć próg takich miejsc. Prezentowanie sztuki w przestrzeni publicznej albo w miejscach nieoczywistych, jest po prostu trafniejsze. Mogę liczyć na przypadkowego widza. Wideo wyświetlane na przykład w środku miasta, jako projekcja wielkoformatowa, jest w stanie dotrzeć do większej ilości osób.

WL: Co daje to twórcom/twórczyniom?

KZ: Daje szansę na prezentację, na bycie zauważonym. Nie oszukujmy się, nikt nie lubi tworzyć do szuflady. Pokazywanie swoich prac na takich działaniach jak BYOB, daje artystom/artystkom szybki feedback, co może np. pomóc w procesie nanoszenia poprawek. Można skojarzyć to z pokazywaniem szkiców.

WL: A instytucje nie dają takiej szansy?

KZ: Z mojej perspektywy jest z tym ciężko.

WL: Czy Internet może być alternatywną przestrzenią dla prezentacji sztuki?

KZ: Każda przestrzeń prezentacji sztuki jest dobra, jeżeli prace dobrze zagraj w tej przestrzeni.

WL: BYOB dawało możliwość spotkania z twórcami/twórczyniami obok ich prac, co tworzyło atmosferę otwartości. Forma wystawy była bardzo demokratyczna, bo każda osoba tworząca sztukę nowych mediów, mogła się zgłosić, miała przestrzeń do prezentacji. Dodatkowo zorganizowaliśmy panele dyskusyjne z analizą kulturową wystaw. Zapraszaliśmy osobistości ze świata „profesjonalnej” sztuki czy ze środowiska akademickiego. Była to nasza inicjatywa, bo sama forma BYOB nie przewidywała takich elementów. Pokazuje to, że te szablony działań oddolnych mogą być rozbudowywane na różnych zasadach w działaniach lokalnych.

KZ: Zahaczyłbym o to, co mówisz, że jesteś w stanie zobaczyć i spotkać osobiście artystę /artystkę obok dzieła i zadać pytanie. Dla mnie jest to cenne doświadczenie, bo mogę zobaczyć publiczność, obserwować reakcje ludzi, jakie myśli im się nasuwają podczas percypowania mojej pracy. Dostrzegam w tym ogromną wartość dla artystów/artystek. Dzięki temu, nie czujesz się tak zawieszony/zawieszony w próżni ze swoją twórczością.

WL: Miałeś takie rozmowy? Pamiętasz jakieś reakcje?

KZ: Pamiętam reakcje. Rozmowy na pewno były, ale nic nie jestem w stanie teraz przytoczyć. Na BYOB w Formie Sokolnickiego dużo osób mówiło, że z moich prac emanuje cisza i spokój. Przy procesie twórczym zakłada się – ja robię to rzadko – wywołanie określonych emocji w widzu/widzce. A ja robię rzeczy bardzo spontanicznie i fajnie jest zobaczyć czy moje prace faktycznie wzbudzają w ludziach reakcje.

WL: Pamiętasz pierwszą inicjatywę oddolną, w której wziąłeś udział w Warszawie?

KZ: Jam audiowizualny Share.Warsaw. Wtedy była mi bardzo potrzebna taka bezpieczna i fajna przestrzeń, w której można było pokazywać swoje prace. Tam była przede wszystkim wymiana pomysłów, umiejętności, nowe kontakty. Można było na żywo spróbować pracy z narzędziami, do których się zazwyczaj nie miało dostępu, np. ze względów finansowych. Cenne i budujące doświadczenie.

WL: I wtedy przyszedłeś na pierwszy Share z perkusją?

KZ: Tak, pamiętam, że wtedy przyszedłem z perkusją elektryczną i byłem bardzo zdziwiony, że ten instrument podłączony do profesjonalnego nagłośnienia, brzmi świetnie. Zaskoczyła mnie moc sprzętu, jaki nabyłem.

WL: Co w Tobie rezonuje z tamtych spotkań?

KZ: Na pewno poczucie wspólnoty artystycznej i twórczej. Wymiana doświadczenia, feedbacku i wskazówki artystyczne, jakie otrzymywało się od publiczności. Testowanie narzędzi, do których się nie miało się samemu dostępu. Pamiętam też prezentowane tam nowe rzeczy, które otworzyły mi oczy. Fascynujące łączenie ze sobą obrazów, potencjał gotowych efektów do przenikania się warstw wizualnych. A także odkrycie, czym jest mapping.

PROCES TWÓRCZY W CZASACH INTERNETU I MEDIÓW SPOŁECZNOŚCIOWYCH

WL: Amerykański psycholog Morris Stein zdefiniował twórcze dzieło jako coś nowego i wartościowego w pewnym okresie dla pewnej grupy osób. Lokalne inicjatywy, takie jak BYOB, też są wartościowe w pewnym okresie dla pewnej grupy. Potem znikają z mapy miasta. I tak było z naszymi działaniami. Wystawa efemeryczna, jako twórcze dzieło kolektywu, który na jedną noc odmienia zastaną przestrzeń artystycznymi formami. Czy myślisz, że te nasze działania były właśnie tak powiązane z czasem? BYOB nie wydarza się już w Polsce.

KZ: Tak, jak mówisz, to mogło być związane z czasem. Trafnie zauważyliśmy, co było wtedy potrzebne w przestrzeni miejskiej i w ogóle w przestrzeni artystycznej miasta. Mieliśmy w odpowiedzi pewną propozycję prezentowania sztuki. Było to na pewno coś efemerycznego, ale też ważnego. Chociażby dla samych artystów i artystek czy publiczności lokalnej.

WL: Interesujesz się też głosem i pisaniem tekstów piosenek. Czy możesz opowiedzieć o tej praktyce. Czy głos jest tutaj Twoim głównym narzędziem, tworzywem?

KZ: Pamiętam, jak zaczynałem tworzyć muzykę, to przez myśl by mi nie przeszło, że będę nagrywać wokal, uczyć się śpiewać, eksperymentować z głosem, pisać teksty piosenek. Poświęcam temu teraz bardzo dużo czasu. Zaczynałem od tworzenia albumów instrumentalnych połączonych z pracami wideo. Przy tym trzecim albumie, to tekst i melodia są dla mnie podstawą. Inspiruje mnie artystyczny pop i w tym kierunku podążam. Na początku często szukałem czegoś, co było dla mnie produkcyjnie nieosiągalne…

“Hidden Is What Wants To Hide”, FOLJA, single cover, źródło: archiwum artysty

WL: Stawiałeś wysoko poprzeczkę.

KZ: Dostawałem informację zwrotną, że muzyka brzmi ciekawie, ale przydałby się wokal. Znowu wracamy do wątku kreatywnych rozmów z odbiorcą/obiorczynią. Nabrałem odwagi i zacząłem brać lekcje śpiewu. Teksty przychodziły mi z coraz większą łatwością, ale nie mogłem się przemóc ze śpiewaniem. W końcu spontanicznie nagrywałem pierwszy singiel z głosem ”Water Can Break The Rocks” i potem to jakoś ruszyło.

WL: W tekstach też tworzysz obrazy?

KZ: Emocjonalne na pewno… Piosenki są bardzo osobiste i zapisuję w nich dużo moich osobistych doświadczeń. Wkładam energię i emocje w to, żeby zbudować nastrój, na którym mi zależy. Spotykam się z opinią, że teksty są dramatyczne, ale od muzyki bije spokój. Może to wokal. Kiedy zaczynasz nagrywać swój głos, możesz mieć wrażenie, że brzmi on dziwnie. Długo musiałem się oswajać ze swoim zarejestrowanym wokalem, ale zauważyłem z czasem, że im więcej ćwiczę, tym bardziej jestem w stanie śpiewać tak, żeby mi się podobał.

WL: O czym są twoje teksty?

KZ: Jak to o czym? Wiadomo, że o miłości. Wszystkie piosenki są o miłości… o samotności, bólu, cierpieniu… bardzo różnie. Po ciężkich przeżyciach i po przejściach zawsze sobie myślę, że będzie super materiał na album… Tak się pocieszam.

„Someone”, FOLJA, źródło: archiwum artysty

WL: Przychodzisz ścieżkę samorozwoju i szukania odpowiednich narzędzi; zrozumienia, jak używać ich w procesie tworzenia. Przechodzisz tę drogę artystycznych decyzji sam i to może przynieść wątpliwości. Pomocny jest jednak dialog z publicznością, o którym wspomniałeś. Informacja zwrotna, kto może pomóc zrozumieć własny potencjał.

KZ: Dużo rzeczy robię intuicyjnie czy po omacku. Na początku stresowało mnie to, że na przykład nie potrafiłem czegoś zrobić, coś brzmiało nie tak, jakbym oczekiwał. A szukanie odpowiednich dźwięków albo melodii było tak wyczerpujące, że miałem ochotę to rzucić. Zrozumiałem jednak, że chaos może być dla mnie twórczy. Ćwiczenie siebie samego, dochodzenie do wprawy, jest prawie jak chodzenie do biura i siedzenie osiem godzin nad jednym utworem, żeby powstał. A jeżeli czegoś nie dokończę, to staje się bazą do rozwoju innych pomysłów. Nie czekam na wenę, tylko podchodzę do tego pragmatycznie. Chociaż leżenie na trawie też jest czasem bardzo potrzebne. W pewnym momencie miałem tak, że najlepsze pomysły przychodziły mi pod wodą, kiedy byłem odcięty od bodźców.

WL: Podkreślanie płodności twórczej w Internecie, bywa elementem kształtowania cyfrowej tożsamość, wizerunku. Odbiega od faktycznego stanu rzeczy. Jednak narzuca to tempo tworzenia. Jak radzisz sobie z presją, którą wytwarzają media społecznościowe?

KZ: Staram się iść własnym tempem. Sam na siebie narzucam jakieś deadliny, aby działać w określonym czasie. Chcę na przykład wydawać album co dwa, trzy lata. Oczywiście jest presja zewnętrzna, że artysta powinien coś nowego pokazywać non stop, ale wynika to moim zdaniem z pędu w popkulturze. Dobrze zrozumieć swój proces twórczy. Ja potrzebuję dużo spokoju, samotności, namysłu nad tym, co robię, żeby iść dalej i stworzyć coś, z czego będę zadowolony. Proces twórczy jest wymagający. Wiem, że jak stworzę coś, co nie do końca mi się podoba, to na pewno będzie mnie to irytować. Staram się w swoim creative output, być jak najbardziej szczerym ze sobą. Wszystko się u mnie łączy w takim paśmie spokoju. Widać to później w rytmie utworów, które są czasem dynamiczne i wręcz można do nich tańczyć, ale przynoszą też pewną melancholię.

WL: Melancholię można dostrzec również w Twoich obrazach.

KZ: Tak, to jest mi najbliższe. Zawsze bardzo podobały mi się na przykład obrazy Jacka Malczewskiego. Nadal chętnie chodzę do Muzeum Narodowego je oglądać. W nich jest coś bardzo przejmującego.

WL: Tworzyłeś teledyski do swojej muzyki, które w Twojej twórczości były momentem przejścia między działaniami związanymi stricte z obrazem, a potem z muzyką.

KZ: Połączenie muzyki i obrazu, forma audiowizualna, jest dla mnie bardzo ważna. W tej chwili testuję pomysł na tworzenie teledysków ze znalezionych w sieci obrazów. Na bezpłatnych stokach można znaleźć zadziwiającej jakości materiały. Byłem zaskoczony tym, jakie możliwości daje to dla montowania i opowiadania historii. Dokładanie obrazów do muzyki, których sam nie generuję, bardzo otwiera głowę. W ogóle znaleziony w sieci materiał i dialog z innymi twórcami czy twórczą sztuczną inteligencją są bardzo pobudzające twórczo. Każdy może w tym odkryć coś dla siebie.

“HUMAN”, FOLJA, żródło: archiwum artysty
“HUMAN”, FOLJA, żródło: archiwum artysty

POSŁUCHAJ SENSOR PODCAST

Poszerz swoją percepcję. Posłuchaj o tym jak technologie zmieniają sztukę, kulturę, społeczeństwo, politykę i marketing. Pierwsza seria wywiadów prezentuje artystów i artystki nowych mediów.

Posłuchaj również...

Ⓒ Copyright 2022 Sensor
Strona dumnie stworzona przez Karolinę Jaworską
Zastosowany font: Roboto

Projekt Weroniki M. Lewandowskiej realizowany w ramach stypendium artystycznego m.st. Warszawy

znak_czarny-01